niedziela, lutego 10, 2008

Czwarta rocznica śmierci Czesława Niemena

________________________________________________

Za jego pobytu w Australii, w 1993 roku, udało nam się z Ernestyną Skurjat nagrać z artystą wywiad-rzekę. Może z czasem przepiszę choć urywki tego wywiadu, natomiast dziś zamieszczam wspomnienie z 93 roku, które napisałam zaraz po wiadomości o jego śmierci. Było ono publikowane w Expressie Wieczornym i Akcencie Polskim. Nie jest to co prawda wywiad, ale "o wywiadzie"...
Zdjęcia z koncertu wykonał Tomek Koprowski, natomiast zdjęć z party, na której zapisywaliśmy rozmowę z Czesławem Niemenem nie mam! Może ktoś z obecnych na tym ostatnim, australijskim spotkaniu z artystą, prześle choć kilka fotografii?

CZESŁAW NIEMEN
wspomnienie z pobytu artysty w Sydney, w roku 1993

Czesław Niemen nie żyje, nie chce do mnie dotrzeć ta wiadomość! - człowieka traci się naprawdę dopiero wtedy, kiedy umrze. Telefon z Warszawy, na drugi dzień po jego śmierci - w sobotę wieczorem 17 stycznia - poinformował, że jego imieniem chcą nazwać ulicę, skwer, lub ośrodek kulturalny na Żoliborzu – gdzie ostatnio mieszkał; oraz że cała Polska mówi tylko o jego śmierci.
Żył 65 lat bez jednego miesiąca, urodził się bowiem 16 lutego 1939 r. w Wasiliszkach k/Nowogródka, na terenie byłego ZSRR. W Polsce mieszkał od 1958 r. najpierw w Gdańsku (gdzie ukończył PSM II stopnia), a później w Warszawie.
Był niewątpliwie najwybitniejszym przedstawicielem polskiej muzyki (tzw.) rozrywkowej drugiej połowy dwudziestego wieku – w 1999 r. w plebiscycie Polityki wybrano go wykonawcą wszechczasów. Muzycy tytuowali go Mistrzem.





z Akwarelami odbył tournee po Italii, gdzie miał także wystąpić na festiwalu San Remo śpiewając piosenkę “La prima cosa bella”. Występował także w NRD, NRF, Indiach i Stanach Zjednoczonych. Przynajmniej dwa razy odrzucił propozycje zrobienia światowej kariery – nie chcąc emigrować z Polski. Był nie tylko muzykiem, lecz też doskonałym poetą, prozaikiem (pisał dzienniki), bardzo zdolnym malarzem, zajmował się też kręceniem filmów o przyrodzie, w technice video – na poziomie profesjonalnym.

Wywiad nagrywaliśmy na magnetofonie czterośladowym, każdy miał swój mikrofon umieszczony na statywie. Mistrz, wchodząc do pokoju najpierw mile się zdziwił: “O, zupełnie jak w studio!…”, a potem, siedząc wygodnie na krześle, w półleżącej pozycji, ze splecionymi na piersi rękami, z mikrofonem przy ustach opowiadał o sobie.Był człowiekiem powściągliwym, niezbyt rozmownym, ale szalenie uczciwym w wypowiadanych kwestiach, często cytował teksty swoich piosenek, odnosił je przecież do konkretnych zdarzeń - wychowywał słuchaczy poprzez teksty swoich piosenek. I może to właśnie było jego zadaniem na Ziemi: uczyć ludzi uczuciowości.Po nagraniu wywiadu, gdy już poczęstował się sałatkami, których gospodarze przygotowali pełen stół - wiedząc, że był wegetarianinem - przyłączył się do grupy na backyardzie, w której stałyśmy z Ernestyną i tam, już prywatnie, opowiadał o swoich wrażeniach z pobytu w Australii. Zachwycał się, że mamy w tu cudownie czyste powietrze i jeszcze niewiarygodnie niebieskie niebo.Nie chciał uwierzyć, że u nas zimą jest zimno: ”Jaka tam u was zima!…” Roześmiał się, gdy ktoś nazwał Sydney wielką wsią i stwierdził, że wszystkie miasta w Australii mu się podobały. Opowiadał o pięknie dzikiej, kamienistej plaży na której był dziś rano, a która wyglądała jakby nie dotknęła jej jeszcze ludzka stopa. Uśmiechał się słuchając dowcipów.

Co jeszcze zapamiętałam z rozmowy? - że był wysoki, przez co na wszystkich patrzył jakby z góry. Zawsze zatopiony w myślach, jednak dobrze słyszał o czym rozmawiano, bo gdy temat go zainteresował nachylał się do mówiącego i zaglądał mu prosto w twarz, patrząc głęboko i przenikliwie niebieskimi oczami – jakby chciał człowieka przeniknąć na wylot.
Rękę podawał mocno i pewnie, jak człowiek silny i prawy – jak ludzie obdarzeni najlepszym charakterem. Zwykle poważny, uśmiechał się promiennie, gdy ktoś ze zrozumieniem mówił o sprawach dla niego ważnych.
Zwykle niechętny do pozowania do zdjęć, tego dnia pozwolił ich zrobić sobie wiele. Flesze strzelały więc raz po raz, aż ktoś zażartował: “pewnie burza będzie, bo tak się błyska…” (Nieszczęsnym przypadkiem, nie mam ani jednego zdjęcia z tej imprezy, choć stałam tuż obok Mistrza. Może ktoś mi je ofiaruje?…)
Tam na party, zadałam mu pytanie: “Czy jeszcze przyjedzie do Australii?” Zastanawiał się szukając odpowiedzi, potem chciał odpowiedzieć, ale ktoś przerwał… i nie dowiedziałam się już nigdy, mając jednak lata całe nadzieję, że przecież znów go tu powitamy – w kondycji fizycznej był przecież doskonałej, wyglądając na wiele, wiele lat młodziej…Los rozstrzygnął inaczej. Zostały tylko jego płyty. Słuchajmy nie samej muzyki, lecz i słów. Przekazywał w nich bardzo wiele – wszak udało mu się pokierować myśleniem pokolenia do którego należał. I będzie to nadal czynił przez swoją twórczość – wszak ludzi mądrych i “ludzi dobrej woli jest więcej”. Jego twórczość przemawiać będzie nadal do takich ludzi, niezależnie od pokolenia - choć jej autora nie ma już wśród żywych.

Autorce tych wspomnień, dodatkowo został jeszcze autograf: “Pani Elżbiecie – ku pamięci, Czesław Niemen.”
__________________________________________________


W ostatnich latach rzadko występował. Jego ostatnia płyta “Spodchmurykapelusza” nagrana w 2001 r. jest płytą eksperymentalną, a teksty zawierają życiową filozofię artysty:

“czy chcę, czy nie chcę,
późno już
wyznaczać górnolotne cele
ja niepokorny…?
spokorniały
cóż
i nie żal nic
i żal tak wiele

wiem jedno
że już umiem siebie ostrzec
przed powszechnością zdrad
spodchmurykapelusza
miłość dostrzec
gdyż ta najtrwalszy
pozostawia ślad”
Na estradzie występował najpierw jako solista Niebiesko-Czarnych, potem z własnymi zespołami: Akwarele, Niemen Enigmatic i Grupa Niemen, w końcu sam - grając na instrumentach syntetycznych – i tak właśnie wystąpił w 1993 r. na cyklu koncertów w Australii.
7 marca 1993 r. odbyły się dwa koncerty tego genialnego muzyka - w Klubie Polskim Ashfield.
Byłam na drugim koncercie, przedstawił na nim utwory ze swojej najnowszej wtedy płyty “Terra deflorata” (Rozdziewiczona Ziemia) oraz stare przeboje, lecz w nowoczesnych, zmienionych wersjach. Grał sam - na żywo, posługując się też nagranymi wcześniej przez niego playbackami – idącymi z instrumentów syntetycznych, używając też (nagranych przez siebie) podkładów wokalnych - jeśli utwór wymagał wielogłosowości.

Koncert był doskonały - Cz.Niemen był pracoholikiem i perfekcjonistą, próba aparatury i ustawianie reflektorów trwało kilka godzin – na koncercie wszystko musiało wypaść tak, jak sobie to Mistrz zaplanował! Potem, całkowicie panował nad widownią - miał nadzwyczajną charyzmę, ulegali jej wszyscy, chyba nie było nikogo, kto nie byłby pod ogromnym wrażeniem jego muzyki!
Gdy koncert się skończył pomyślałam; “I to już… i to wszystko?…” I decydując się nagle, postanowiłam poprosić o wywiad. Współpracowałam wtedy z Radiem SBS, przygotowując czasami audycje muzyczne. Cz. Niemen, już po zapakowaniu instrumentrów – a robił to sam, nie pozwalając nikomu dotknąć się nawet do sznurów – i po rozdzieleniu wielu autografów, (już w swoim charakterystycznym czarnym, skórzanym kapeluszu), spytany przez jego australijskiego menagera B. Stańczyka, czy zgodzi się na wywiad, odparł patrząc na mnie – “Tak, tylko nie dziś, bo jestem bardzo zmęczony…”
Spotkaliśmy się na drugi dzień - 8 marca, na pożegnalnym party w domu menagera. Cz. Niemen, ledwo wszedł skierował się do mnie i Ernestyny Skurjat ze słowami: ”Tylko dziesięć minut!…” I… pozostał z nami ponad półtorej godziny opowiadając o sobie. To był nasz sukces!!! - wszak Mistrz był znany z tego, że niechętnie udzielał wywiadów.

Dodam, że rozmowa ta mogła trwać dłużej, gdyby nie zniecierpliwieni goście – którzy wszak z jego powodu przybyli na party. Pukających do drzwi odprawiał zresztą niezbyt uprzejmie: np. wskazując ręką drzwi polecał: ”To nie kawiarnia, proszę stąd wyjść!”, lub krótko “Z Bogiem!”, a nawet z pretensją: “Czy ja muszę was zabawiać? Nie umiecie się bawić sami?” I były to zrozumiałe uwagi, bo w rozmowie – rzece, (którą mam w całości nagraną) opowiadał o najważniejszych dla siebie sprawach.
A opowiadał o wszystkim, wyjaśniając nawet bolące go latami krzywdy, jakich doznał od niszczących go popleczników już nie istniejącego ustroju - przyjął wszak pseudonim - nazwę rzeki, która kiedyś należała do Polski. Zdobywał też popularność młodych, wbrew woli muzycznej “mafii”, która wtedy rządziła rynkiem muzycznym. To nie dowcip: nie udało mu się nigdy zdobyć weryfikacji piosenkarskiej!
Występował od roku 1962, zaczynając od …muzyki latynoamerykańskiej (Felicidade z filmu “Czarny Orfeusz”). Jego pierwszym radiowym nagraniem była piosenka “Pod Papugami”, którą nagrał z zespołem K. Sadowskiego Bossa-Nova Combo, a pierwszym wielkim przebojem ”Wiem, że nie wrócisz“ – już jego kompozycji. Po latach przebijania się na szczyt (jego muzyka, jak i sposób ubierania się budziły kontrowersję!?...) ukoronowaniem sławy stała się nagroda specjalna na festiwalu w Opolu w 1967 r. za “Dziwny jest ten świat”; za płytę o tym tytule w 1968 r. jako pierwszy z polskich wykonawców - otrzymał Złotą Płytę. Wystąpił w paryskiej Olimpii,