środa, lipca 19, 2006

PERFECT na scenie i perfekt na widowni!

_________________________________________________


Legenda polskiego rocka – zespół Perfect po raz pierwszy dał w Australii dwa koncerty: 26 marca 2005r wystąpił w Melbourne, a 27 marca w Sydney - porywając na nogi liczną widownię, która brała czynny udział w koncertach, dźwięcznie śpiewając znane przeboje zespołu i wywijając - nie tylko pod sceną. Przeszkodą w tych harcach nie był nawet wiek - choć na koncert przybyły trzy pokolenia! A po rozentuzjazmowanych dwudziestolatkach widać było, że to także ciągle ich muzyka. Instrumenty brzmiały doskonale, a charakterystyczny głos wokalisty Grzegorza Markowskiego prowadził przez dwudziestoczteroletnią historię zespołu, prezentując na żywo przeboje znane nam przeważnie tylko z płyt. Wokalista okazał się też doskonałym showmanem, który doprowadził w końcu - zresztą łatwo się poddającą - publikę do pełnego entuzjazmu! Było zatem perfekt na scenie i na widowni!

Na występy w Australii zespół Perfect sprowadziła firma Orbis Express prowadzona przez Bogdana Stańczyka.
Z członkami zespołu: Grzegorzem Markowskim, Piotrem Szkudelskim, Jackiem Krzaklewskim i menadżerem Adamem Galasem (nieobecny był basista Piotr Urbanek, który odlatywał z Australii dzień później), na lotnisku, tuż przed odlotem – trzeciego marca po południu, rozmawiała Ela Celejewska.


* Znajdujemy się na sydnejskim lotnisku. Członkowie zespołu Perfect: wokalista…
G.M …Grzegorz Markowski
* gitarzysta…
J.K. …Jacek Krzaklewski
* …perkusista…
P.Sz. …Piotr Szkudelski, ale ja od razu mówię, że ja nie lecę!
* …no ale lecisz jutro?
P.Sz. …lecę jutro.
* …odlatują do Polski. Na pożegnanie słów kilka dla polonijnych mediów. Najpierw pytanie jakie zadajemy wszystkim, którzy przylecieli do Australii po raz pierwszy: jakie macie wrażenia po pobycie w Australii? Byliście zaledwie tydzień, co zdołaliście zobaczyć w tak krótkim czasie?

Grzegorz Markowski Ja zobaczyłem mnóstwo kobiet z pięknymi biustami… (śmieje się)

* ...gołymi?

G.M. …gołymi, ubranymi - byłem zachwycony! Jadłem mięso kangura, jadłem tajską zupę, byliśmy w Aqua Parku w Sydney - wczoraj… Melbourne – spokój, cisza i takiej zadbanej zieleni nie widziałem nigdzie na świecie i… acha, fantastycznie lekkie piwa australijskie. W związku z tym same pozytywy. No i ludzie, którzy się nie denerwują, nigdzie się nie spieszą.

* No, to jest prawda, a piwo lepsze niż polskie?

G.M. Trochę inne, lżejsze. Ja w ogóle lubię piwo w dużych ilościach, a tu jest ciepło, to wiesz… to wątroba lepiej znosi.

* Sydnejski koncert zaczęliście słowami piosenki Jeszcze nie umarłem - to wrażenia po koncercie w Melbourne, czy z powodu zmiany czasu i klimatu, a może żeby się przypomnieć nam – którzy od dwudziestu lat słuchamy was tylko na płytach?

G.M. (śmieje się)… mhm… wiesz, to jest przekorne, bo mamy taką piosenkę Niepokonani i tam pada taki tekst …trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść - niepokonanym… w związku z czym, na przemian śpiewamy albo Jeszcze nie umarłem albo Niepokonanych. Oczywiście przewrotnie zaczynamy koncert Jeszcze nie umarłem, bo mamy zamiar jeszcze długo pracować - bo nas to ogromnie cieszy. Natomiast, no… odbiór był fantastyczny, ludzie po trzeciej piosence wstali i stali do końca koncertu jednego i drugiego - co nas ogromnie, ogromnie cieszy.
Byliśmy pierwszy raz, planujemy przyjazd może w przyszłym roku. No, ale to jest czynnik ekonomiczny oczywiście - żeby sprzedać około pięćiuset biletów, przelot, hotel; ale nie liczymy pieniędzy, bo wrażenia są tak fantastyczne, że żadne pieniądze nie mają tu znaczenia.

* Czyli podobało się wam w Australii. A co oprócz tych kobiet, piwa i jedzenia?

Piotr Szkudelski Fajnie się chodzi na głowie! (śmieje się)… no wiesz, dla Polaka to jest chodzenie na głowie, jesteśmy po drugiej stronie - antypody to antypody! Trochę nas głowy bolą
.

* Tylko was głowy bolą, ale jak ze snem?

P.Sz. Nie, nie! Ja oczywiście żartuję! Wiesz, to jest zdaje się tak, że w tę stronę - od Polski na drugą stronę, to jest łatwo. To nie jest taki problem przerobić się na ten czas, a nawet na ten klimat - bo przecież w Polsce jest zima w tej chwili, jest minus, jeszcze leży śnieg. Jakoś to łatwo przyszło, myślę, że gorzej będzie z powrotem. Trzeba będzie się przewrócić na polskie realia, na polski czas. W tę stronę nie ma problemu.

* Wszyscy mówią, że właśnie odwrotnie, że jak jadą do Polski, to nic nie czują. Widocznie mamy to w genach zaprogramowane, że w Polsce czujemy się dobrze. A nie chciało wam się spać na koncertach?



P.Sz. Nieee… nic podobnego! Sen odchodzi - tak jakby go nigdy nie było! Jakby człowiek nigdy nie spał! Wiesz, adrenalina robi swoje, tak, że spać się nie chce.

* A gitarzysta - jak się czuje?
Jacek Krzaklewski Znakomicie!
* Tylko?
J.K. Wiesz… to wszystko, o czym Grzesiek mówi i Piotrek - to jest prawda. Ja kiedyś tutaj mieszkałem - w tym kraju. Przypomniałem sobie jak to wygląda. No, bardzo dużo się zmieniło, bo od czasu kiedy wyjechałem minęło bardzo dużo lat. Sydney się zmieniło strasznie.

* Kiedy mieszkałeś w Sydney?
J.K. … siedemdziesiąt jeden - siedemdziesiąt cztery.


* Czyli jeszcze przed powstaniem zespołu Perfect.
Czy sydnejska publiczność taka w wieku od dwudziestu, do sześćdziesięciu – bo taka niestety była, reagowała entuzjastycznie - tak samo jak w Polsce?

G.M. Myślę, że tak. Mówisz - "niestety”… Myślę, że nie, że jest to jakiś ogromny walor, że przychodzi trzecie pokolenie. Ja mam pięćdziesiąt dwa lata, są trzydziestolatkowie i są tacy, co mają lat osiemnaście. Trochę energii, trochę tekstów i tego wigoru… i jakoś to do ludzi przemawia. Mówimy językiem w miarę uniwersalnym, że mają ochotę wydać jakąś kwotę i przyjść na godzinę czterdzieści zabawy pod tytułem Prefect i… mamy nadzieję, że tak zostanie przez najbliższe dziesięć lat – dalej nie planujemy.

* Moja córka ma tyle lat co wasz zespół i ciągle słucha płyt Perfectu, a nawet śpiewała waszą piosenkę Niepokonani w zeszłym roku na Darling Habour. Mieliśmy tam nasz polski dzień, na który przyszło piętnaście tysięcy osób i było osiem godzin polskiej muzyki – mamy wielu różnych muzyków. Grali tę piosenkę akustycznie z Janisem Polkasem, wspaniałym tutejszym gitarzystą, który w Polsce grał w zespole Hellen przez dziesięć lat.
Wracając do tematu, jesteście tu bardzo popularni, a młodzież was słucha najwięcej w dalszym ciągu. Córka się urodziła w Polsce dwadzieścia lat temu, a ciągle was słucha!


G.M. A jak ona ma na imię?

* Selma.
G.M. To ja teraz… - Dla Selmy! (śpiewa) …kochaj mnie nieprzytomnie, jak zapalniczka płomień, jak sucha studnia wodę… – Selmo, wszystkiego najlepszego!
* No, na pewno będzie cię kochała w dalszym ciągu!…
Dowodem waszej popularności było, że cała sala śpiewała z wami, znała słowa i znała melodie.


G.M. No wiesz… Ciężko jest uzyskać produkt p.t piosenka, która jest tak: niezbyt łatwa, niezbyt prosta - bo to się robi wtedy zbyt koniunkturalne, zbyt zwyczajne i to jest takie polowanie na sukces. Stworzyć dobrą piosenkę nie jest łatwo. Mamy to szczęście i ten zaszczyt, wykonywania piosenek, które trafiają do ludzi. Rytmem, melodią, prostotą - a nie prostactwem.
Znam muzyków, znam dobrych wokalistów, którym brakuje dobrych piosenek. Oni mają duży potencjał, ale nie trafiają na dobre utwory. Nam tak się ułożyło życie zawodowe, że piosenek dobrych nam nie brakuje - bo w sumie mamy ich ponad sto. I gdybyśmy nawet zmienili program, to możemy grać, nie wiem… trzy programy?… i to zawsze będzie właściwy, dobry odbiór.


* Wasze piosenki są tu bardzo popularne, nasze radiostacje puszczają was bardzo często, chociaż przyznam, że najczęściej Geny.

P.Sz. A to miło… bo to jest jedna z naszych najnowszych produkcji. Zwykle, nawet w Polsce tak jest, że są puszczane te starsze rzeczy - sprzed dziewięćdziesiątego siódmego roku - te pierwsze płyty. Natomiast Geny nagraliśmy po reaktywizacji zespołu, bo zespół w osiemdziesiątym siódmym, jak gdyby w Polsce przestał istnieć. A później spotkaliśmy się w dziewięćdziesiątym trzecim roku. W dziewięćdziesiątym czwartym to spotkanie zaowocowało płytą Jestem, a następną była płyta Geny. I jest ona… od czasu nagrania minęło parę lat, oczywiście… jest ona w sumie, z tej ery nowożytnej naszej. No super! Ona jest pewnie puszczana częściej tutaj, niż w Polsce. Jest to dla nas budujące.

G.M. Bardzo to ładnie powiedziałeś Piotrze!… (śmieją się)
* Obydwie płyty, które sprzedawaliście po koncercie, bardzo mi się podobają, zarówno Perfekt symfonicznie- który już znałam wcześniej, oraz płyta Perfekt 2001. Nie posiadam co prawda, specjalnej aparatury jaką trzeba mieć, żeby ją odtwarzać, ale i na zwykłym plejerze bardzo dobrze się jej słucha.
Słuchając płyty, mogłam wyraźnie usłyszeć wokalistę i gitary solowe, których na koncercie niestety nie słychać - bo publiczność wydziera się niesamowicie!


G.M. No wiesz… z tym zawsze będzie jakiś kłopot. Jak jest żywy odbiór, to zawsze jest to kosztem jakości. Najlepiej byłoby siedzieć gdzieś tam centralnie, pięćdziesiąt metrów od sceny i nadstawiać ucha. Natomiast jeżeli się robi show, jeżeli ludzie wstają z miejsc, jeżeli zaczynają z nami pulsować, no… to jest najwyższy ukłon – w stronę tego co robimy. Jesteśmy po prostu szczęśliwi. Bardzo, bardzo spełnieni…
Można przelecieć pół świata i mieć nieudany koncert z różnych powodów: akustyka nie będzie taka, albo ktoś zrobi awanturę, albo coś się stanie z techniką, albo coś się popsuje. No… wtedy ta atmosfera jest niestety chłodniejsza. Zawsze się obawiamy, zawsze jest potężny stres, no bo przelecieć ileś tysięcy kilometrów i mieć nieudany koncert, to potem, wiesz… to się odbija taką czkawką cholerną, przez rok. Ale tu się wszystko udało i… czujemy się perfekt!… (śmieje się)

* Nasza publiczność jest ciepła, bardzo was lubi i bardzo dobrze was przyjmuje, tak, że nie ma mowy, żeby coś się mogło stać, a aparatura dobrze brzmiała.
Powiem wam dowcip: jak wyszłam już na ostatniej piosence, to mówię: …no, trochę dla mnie za głośno… a ktoś tam siedział, co mnie zna i mówi: ale ty grasz głośniej! (śmiech) - co jest oczywiście nieprawdą, bo nie posiadam takiej aparatury.
Zespół Perfect powstał w końcu lat siedemdziesiątych, to może troszeczkę historii?… Ten pierwszy zespół się tak bardzo dziwnie nazywał: Perfect super show…



G.M. …and disco band. Śpiewały tam dwie kobiety: Ewa Konarzewska i Basia Trzetrzelewska – obecnie Basia, która zrobiła karierę światową.

* A propos, czy spotkaliście się z nią kiedyś, graliście razem na jakichś koncertach?

G.M. Był taki pomysł, dwa lata temu, żeby zrobić w Carnegie Hall w Nowym Jorku koncert, zaprosić Niemena Czesława - który już niestety patrzy na nas z góry i Basię. No, trwały rozmowy, ale ona zmieniła wtedy wytwórnię – do koncertu nie doszło.
Kontaktów raczej nie utrzymujemy, bo o ile wiem Basia odeszła z zespołu Perfect skonfliktowana ze Zbyszkiem Hołdysem – zresztą jak wszyscy opuszczający ten zespół. On ma szczególny dar do pisania dobrych piosenek, ale również konfliktowania ludzi. W związku z czym wiem, że te relacje nie są chyba zbyt przyjazne…
Wtedy, gdy wrócili ze Stanów, spotkaliśmy się w składzie: Piotr Szkudelski, Zdzisiek Zawadzki, Rysiek Sygitowicz, Zbyszek Hołdys i ja, i tak trwaliśmy do osiemdziesiego, no prawie czwartego roku. Potem zespół przestał istnieć. Osiemdziesiy siódmy rok – duży koncert na stadionie dziesięciolecia, potem przerwa i… właściwie w dziewięćdziesiątym trzecim roku, bez Zbyszka Hołdysa, reaktywowanie zespołu.
Na początku trudne, mozolne udowadnianie, że możemy bez niego istnieć, że mamy pomysły na piosenki… Po trzech, czterech latach odrabiania takiej pańszczyzny – przyszło pasmo spokoju, perspektywy normalnych koncertów, wyjazdów za granicę, nagrywania płyt… I w sumie wiesz… dzisiaj to jest taki najlepszy okres dla zespołu Perfect – najbardziej bezpieczny. Mamy dobrego menadżera Adasia Galasa, który o nas dba pod każdym względem, zawodowym, finansowym. Kreatywny - taki przyjaciel zespołu, bardzo ważna postać. W związku z czym, generalnie wszystko się zgadza w tej chwili.

* To jest właśnie najważniejsze, bo wtedy zespół może istnieć bardzo dużo lat. A z tego składu co ma dwadzieścia cztery lata, to jest was właściwie tylko dwóch?

G.M. Piotr Szkudelski, siedzący tutaj po twojej prawej stronie, uśmiechnięty… (śmiech)

*To niech coś powie…

P.Sz. Co ja na ten temat sądzę?… No wiesz… trzeba się długo trzymać… Ćwierć wieku - no fajnie!… Okazuje się, że da się tyle czasu pracować i jakoś da się żyć to robiąc.(uśmiecha się)
* W dalszym ciągu macie dużo energii, co widać na scenie i poza sceną też.
P.Sz. Oby nam jeszcze na wiele lat starczyło - życzę tego Grześkowi i sobie i kolegom moim…
G.M. No… bęben jest ważny i wokal, a reszta to… szarpidruty!… (śmiech)
* No jak to?!…
A dlaczego nie przywieźliście Dariusza Kozakiewicza – nazywanego polskim Hendrixem?

G.M. Mieliśmy bardzo poważny problem. Darka żona jest w ciąży, za kilka tygodni rodzi. Powstało zagrożenie płodu i dwie godziny przed odlotem do Australii Darek miał dylemat, czy być przy żonie w ciąży; a myśmy mieli dylemat, czy wolno nam przyjechać z jednym gitarzystą i czy udźwigniemy program. Czy to wszystko rozsypać, powiedzieć - nie lecimy, przylecimy w późniejszym terminie.
Decyzja była taka, żeby być razem - spróbujemy to udźwignąć. I publiczność nam pozwoliła to udźwignąć. Na pewno było słyszalne, że brakuje drugiego gitarzysty, no ale skoro przygotowania trwały tak długo i kosztowały tyle wysiłku nieocenionego Bogdana - który nas tutaj zaprosił - zaryzykowaliśmy i wszystko się udało.
* Naprawdę bardzo dobrze się udało!
Oprócz Polski występowaliście też w różnych krajach Europy, oraz w USA i w Kanadzie.

G.M. Tam gdzie są zgromadzenia polonijne, gdzie są Polacy - to jesteśmy raz w roku. Czyli to jest: Nowy Jork, Chicago, Toronto, Vancouver, Berlin. Teraz lecimy na trzy koncerty do Niemiec, potem do Wielkiej Brytanii i koncerty w kraju.


* To będą koncerty dla Polonii, czy nie tylko?

G.M. Czasami bywają mieszane małżeństwa, Polka wyszła za mąż za Niemca, Anglik ożenił się z Polką, wtedy przychodzą, przyklepują piątkę i jest miło.

* My też przyprowadziliśmy Australijczyka, któremu bardzo się podobało.

G.M Wiesz… jest taki komplement, często od techniki. Graliśmy ostatnio w Roseland w Nowym Jorku, parę miesięcy temu – to jest taki kultowy klub na Broadwayu – akustycy, technicy potem przybijali nam dłonie, że nie spodziewali się takiego koncertu zespołu z Polski, że byli zachwyceni, a w Roseland przed nami grał Joe Cocker, po nas Rolling Stonesi – w związku z czym miłe towarzystwo!


* Powiem wam anegdotę. Grałam tutaj chałturę z Grzegorzem Adrianem, który grał kiedyś w Trzech Koronach – on tu teraz mieszka. Graliśmy w polskim klubie - taką ostrą muzykę, też rockową i bluesową. No i przestraszyliśmy stałych bywalców tego klubu – niezbyt im się podobało. Ale po koncercie przychodzi pod scenę chłopak i krzyczy: - Perfekt! - ja nie załapałam i z nadzieją pytam: - Co perfekt? Graliśmy?
- Piosenki! Powiniście grać piosenki zespołu Perfect! (śmiech) Ale to było kilkanaście lat temu, jeszcze dobrze was nie znałam. Niestety, nie zaśpiewałam waszych piosenek, ale inne polonijne zespoły grają i śpiewają na różnych chałturach wasze utwory. Jesteście zatem u nas bardzo popularni.


G.M. To nasza broń. Kapitałem muzyka są jego dźwięki. Kapitałem wokalisty są jego teksty, dźwięki piosenki, które gdzieś tam pokazuje. Dla nas, zachwytu nie ma końca, kiedy wychodzisz, stajesz na scenie, patrzysz ludziom w oczy, wiesz co do nich śpiewasz, a oni śpiewają z tobą razem. To się nie wszystkim zdarza - mieć takie zajęcie, taką pracę i tyle splendoru.

* I rzeczywiście śpiewają czysto. Znają bardzo dobrze melodie, nie tylko teksty.
Czy macie już nagraną nową płytę, bo na internecie podają, że wydaliście już nowy krążek?



G.M. Tak. Jest nowa płyta Schody, ukazała się w internecie parę miesięcy temu, w tej chwili jest już w sklepach. Ciekawostką jest to, że jest to płyta winylowa i CD w cenie jednej płyty. Teksty pisał Bogdan Olewicz, muzykę komponowaliśmy wszyscy razem. Jest to płyta rockowa - mocna, mocno grana, kilka ballad – no… taki repertuar perfectowski. Troszkę inne brzmienie, troszkę eksperymentu w studio nagrań, ale myślę, że to bardzo udany kolejny krążek Perfectu.
*A kto wpadł na pomysł nagrania płyty Perfect symfonicznie?
G.M. Pomysł właściwie się urodził u menadżera zespołu Adasia Galasa, który spotkał się z dyrektorem programu pierwszego Polskiego Radia - panem Adamem Berasiem, no i doszli do wniosku, że warto by zrobić Perfekt symfonicznie. Przyznam się szczerze, że było to wielkie przedsięwzięcie; rozpisanie aranży – aranże pisał Jan Kanty-Pawluśkiewicz, Adaś Sztaba, no… same sławy. W związku z tym trwało to pół roku mniej więcej - przygotowania, potem realizacja. Płyta bardzo mi się podoba, piosenki mają inny kolor, troszeczkę inną barwę, ale z tej płyty jestem bardzo dumny. Metalica zrobiła płytę symfonicznie, kiedyś Deep Purple - w związku z czym wchodzimy do grona kapel klasycznych.
* The Moody Blues też kiedyś nagrali taką płytę.
W 2001r twierdziliście, że przez dwadzieścia cztery lata gitarzyści zerwali 4.999.999 strun, perkusiści złamali tyle pałek, wypiliście tyle butelek, przejechaliście tyleż kilometrów i poznaliście taką samą ilość fantastycznych ludzi. Jak się ta suma przedstawia dzisiaj - cztery lata później, a szczególnie po pobycie w Australii?


G.M. Cholera! Wątroba mówi: synu uspokój się! A to jest tak - to życie jest fantasycznie gorące i wiesz… jak ja mam lat pięćdziesiąt i ono się kręci tak szybko i jest mi z tym tak dobrze, to tak będzie się kręciło (mam nadzieję) przez najbliższe dziesięć lat. Suma się powiększa oczywiście i pewne organy trochę słabną, może śledziona, może nereczki, trochę więdnie buzia, ale dusza jest cały czas młoda.


* A co z twoimi koszulkami? Na każdym koncercie ciskasz jedną w publiczność, czy też tyle ich było – pięć milionów?

G.M. Było pięć milionów koszulek i wiesz, będę to robił do utraty tchu i do końca świata! I jak mówi Jurek Owsiak - jeszcze jeden dzień dłużej.(śmiech)

* A ile dziewczyn ucałowałeś po koncertach, bo widziałam, że z wielkim zapałem to robiłeś?

G.M. Kobiety są naszym natchnieniem i choć moja żona - którą zaprosiłem do Australii – jest ze mną, wybacza mi to. Uwielbiam kobiety dotykać, lubię je przytulać – oczywiście muszę sobie sam postawić pewną granicę, żeby jej nie przekraczać; ale generalnie, to jest nagroda za pracę, za dźwięki, za wszystko co robimy – mieć kontakt z człowiekiem, tak bliski jak tylko się da.

* A jak już jesteśmy przy rodzinie - czy ojciec jest zadowolony z córki Patrycji, że poszła w ojca ślady, chociaż robi inny rodzaj muzyki?


G.M. Jak powiedziała, że będzie śpiewać to byłem przerażony. Myślałem o spokoju, o innym zawodzie, o jakiejś stabilizacji, ale ona po prostu organicznie - musi śpiewać. Robi to dobrze. Poszukuje może jeszcze swojego stylu. Wzorem zawsze była dla niej Tina Turner i jakąś taką drogą kroczy - popowo-rockową, ale dumny jestem jak cholera! W związku z czym, jeśli przynosi mi jakieś swoje piosenki, to tak się wzruszam, że wycieram łzy. Dla mnie to zawsze będzie artystka najlepsza na świecie.
* Tak jak dla mnie mnie moja córka, chociaż przyznam, że zrobiłam wszystko, żeby nie poszła w moje ślady!
Mamy tutaj menadżera, to się spytajmy o plany na przyszłość.



Adam Galas Teraz po powrocie z Australii lecimy do Niemiec, tam gramy kilka koncertów: Hamburg, Hanower, Essen, Frankfurt. Potem Irlandia, Anglia – jak widzicie podróżujemy trochę, ale tylko po naszej półkuli. Później lecimy do Japonii na EXPO, gdzie oprócz tych koncertów, które są w ramach wystawy światowej, gramy kilka koncertów już tylko dla japońskiej publiczności. Bardzo się cieszymy, ale z takim lekkim zdziwieniem i niepokojem, bo nie wiadomo czy nastąpi komunikacja z Japończykami?

* Będziecie śpiewać po angielsku, czy po polsku?

A.G. Po polsku. Dlatego, że japoński jest językiem trudnym, poza tym nie wiemy, czy wszystkie nasze teksty mogłyby być przetłumaczalne i czy by docierały, ponieważ są one bardzo polskie, dotyczące tego, co w tym kraju się dzieje i co Polakowi jest bliskie; ale napewno Grzesio spróbuje coś w prezencie, po japońsku zrobić. No… jako tribute dla Japończyków.

* Wspominaliście, że macie zamiar za rok wrócić do Australii?


A.G. Do Australii będziemy chcieli wracać bez przerwy, kiedy tylko będziecie chcieli, bo oprócz tego, że macie piękny kraj, piękną przyrodę - to jesteście wspaniałymi ludźmi, bardzo wrażliwymi na sztukę, a nie za wiele jej podobnież tu jest.

* No, to jest prawda, ale muszę wam powiedzieć, że mamy bardzo wielu różnych zdolnych artystów, wśród naszej Polonii.

A.G. No, to możnaby wreszcie zrobić coś takiego, żeby łączyć koncerty artystów, którzy przyjeżdżają z Polski, z jakimiś tutejszymi artystami, którzy mogą zadebiutować, albo może im to w jakiś sposób pomóc - żeby się pokazać. I to może byłaby fajna inicjatywa właśnie, żeby artystów, którzy tutaj tworzą i prezentują jakieś rzeczy, pokazywać przy takiej okazji, jak się schodzi jakaś tam część Polonii.

* No, były takie próby, żeby was sprowadzić na Darling Habour. My tutaj mamy polski dzień – już drugi raz w tym roku organizowaliśmy – ale niestety, my występujemy za darmo. A wy wystąpilibyście za jakąś mniejszą cenę na Darling Habour?

A.G. No, jeżeli będzie taka potrzeba, to dlaczego nie? Sztuka od czasu do czasu potrzebuje pieniędzy - żeby mogła przetrwać, ale czasem przecież można coś zrobić dla potrzeby serca.

* Bardzo miło mi się z wami rozmawia, ale widzę, że śpieszycie się już do samolotu! Kochaj mnie śpiewała cała sala - musicie więc koniecznie do nas wrócić, czekamy was zatem w następnym roku. Do zobaczenia, do usłyszenia, dziękuję za rozmowę, życzę wam wspaniałego lotu i wielu sukcesów – nie zapomnijcie o nas. I nie dajcie się! Bądźcie ciągle najlepszym polskim zespołem rockowym!

Członkowie zespołu (żegnając się) - Dziękujemy bardzo! - Grzegorz Markowski, Adam Galas, Jacek Krzaklewski, Jurek Oliwa, (z daleka) - to jaaaa, Piotrek!(macha ręką)

* Życzę wam, żebyście pozostali w dalszym ciągu, taką bardzo żywą legendą polskiego rocka. Do zobaczenia zatem!


A.G. (z daleka, odchodząc) Trzymajcie się! Wszystkiego dobrego, no i córce życzę, żeby odpaliła rakietę na cały świat!

Osoby towarzyszące (odchodząc) - Dziękujemy bardzo, dowidzenia!


foto: Janusz Iwanus